Żeby zaszła zmiana, potrzebna jest inspiracja. Mówiąc komuś jaki ma być lub co powinien robić, wzbudzamy w nim jedynie bunt i opór. Jak powiedział Gandhi:
“Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”,
to jest jedyna droga do zmiany innych. Medytując lub ćwicząc Qi-Gong w miejscach publicznych, doświadczałem zainteresowania praktyką obcych mi ludzi. Podnosząc śmieci na ulicach Indii, widziałem jak zmieniały się przekonania obserwujących to osób. A jedząc świadomie i zdrowo, akceptując tym samym ignorancję innych, zmieniałem podejście do żywienia bliskich mi ludzi. Jednak moje działania są niczym światło rozładowującej się latarki w porównaniu z oślepiającym “halogenem” inspiracji, które otrzymałem podczas pięciu spotkań z Dalajlamą.
Los siłą podarował mi cudowny prezent. Dwa dni przed wykupionym lotem do Chin nie otrzymałem po raz drugi wizy do tego kraju. Lekko wstrząśnięty nagłymi zmianami planów i przygnieciony panującymi upałami w New Delhi, za radą nowo poznanego znajomego, kupiłem tego samego dnia bilet na pociąg do Dharamsali – miasta położonego w północnych Indiach, gdzie schronienie otrzymali uchodźcy z Tybetu oraz głowa państwa Dalajlama. Śmiało można nazwać to miejsce “małym Tybetem”. Na ulicach, zamiast hinduskich pakora, znajdziemy tybetańskie momo, a zamiast spacerujących Sadu, spotkamy mnichów i piękne, elegancko ubrane Tybetanki, mantrujące OM MA NI PADME HUM. Mieszczą się tu liczne zakony, ośrodki nauczania buddyzmu i najlepsze na świecie szkoły tybetańskie. Dzięki przychylności pewnego mnicha zamieszkałem na dwa miesiące w jego zakonie, pobierając tym samym nauki i poznając wartości, które wyznaje.
10 maja do miasta przyjechała delegacja ze Stanów Zjednoczonych. Z tej okazji odbyła się publiczna konferencja. Była to dla mnie pierwsza okazja, aby zobaczyć Dalajlamę na żywo. Wybrałem się znacznie wcześniej, słusznie przewidując olbrzymie tłumy. Na czerwony dywan, w asyście śpiewającej młodzieży, zaczęli przychodzić amerykańscy politycy. Zachowywali się zdystansowanie i dumnie, machając sporadycznie niczym gwiazdy filmowe. Na sam koniec przyjechał “gospodarz”. Atmosfera diametralnie się zmieniała. W tłumie było widać ogromne poruszenie. Wszyscy schylili głowy, a 83-letni Dalajlama, w otoczeniu trzymających go za ręce mnichów, wszedł na dywan. Jednak w przeciwieństwie do poprzedników schodził z niego co chwilę i “wyrywając się” pilnującej go ochronie, podchodził do otaczającego go tłumu. Na jego twarzy, poza uśmiechem, malowała się ekscytacja i wdzięczność. Zauważałem u niego podobne emocje na każdym spotkaniu. Wyglądało to tak, jakby przeżywał wszystko po raz pierwszy. Mimo tylu lat służenia ludzkości nie widać w nim “gwiazdorzenia”, lecz dziecięcy entuzjazm.
Politycy przemawiali jeden po drugim, grając widowni na emocjach. Odwoływali się do piękna i znaczenia kultury tybetańskiej oraz do tragedii, jaka ich spotkała ze strony chińskiej. Wzbudzali puste i niczym niepoparte nadzieje, że ich wizyta może coś zmieni. Gdy do głosu doszedł gospodarz, emocjonalna huśtawka, którą zafundowali poprzednicy, zamieniała się w lekką, orzeźwiającą bryzę. Dalajlama zaczął od żartu, którego w istocie najzabawniejszą częścią był jego śmiech na samym końcu. Mówił o bezcennych doświadczeniach i lekcjach, które otrzymuje w Indiach, inspirując tym samym “bezdomnych” pobratymców do zachowania optymistycznego umysłu i szukania plusów w każdej sytuacji.
Jak mógłbym powiedzieć, że straciłem nadzieję lub że mój problem jest zbyt duży, gdy widzę przede mną o 56 lat starszego człowieka emanującego radością, silą i niezachwianą pogodą ducha. Człowieka, który na swoich barkach ma państwo, które zniknęło z map świata, a jego rodacy codziennie są bici i zamykani w więzieniach. Czy kiedykolwiek wyzwania i decyzje, jakim będę musiał stawić czoła w swoim życiu, będą mogły się równać z tym, czym on się mierzy?
Niezłomnie powstrzymuje on sfrustrowanych ludzi od walki, namawiając do obrania drogi środka. Współczucie i akceptacja, zamiast nic niewnoszącej agresji. Z uznaniem i powagą odwołuje się do Gandhiego, często przypominając jego zasługi. Niestety, mimo ogromnego światła, które niesie swoimi słowami i czynami, to co jakiś czas w geście rozpaczy Tybetańczycy dokonują samospalenia na ulicach “byłego” Tybetu…
Dalajlama jest symbolem nadziei, siły i pokoju. Choć ma już 83 lata nadal emanuje niespotykaną w tym wieku witalnością, która budzi podziw. Widziałem zmęczenie i kapiący pot, gdy szedł schodami, lecz po chwili, gdy się prostował, jak za dotknięciem magicznej różyczki znikał z niego ból “starości” i wstępowały w niego nowe siły. Pokazując tym samym, że jego umysł i pragnienie służenia innym jest silniejsze niż przemijające ciało. Tysiące ludzi przyjeżdża go zobaczyć i usłyszeć. Chcą poczuć jego silę i otworzyć się na wypowiadane prawdy.
Kiedy pierwszy raz stałem podczas jego spaceru za odgradzającą liną, czułem narastające napięcie i nieuzasadnioną wzmożoną radość. Gdy przeszedł spokojnym krokiem obok mnie, zatrzymał się nagle i obrócił w moją stronę. Wyglądało to tak, jakby wyczuł pragnienie, które niespodziewanie pojawiało się w moim sercu, aby dotknąć “nierealnego” idola i sprawdzić, czy on naprawdę istnieje. Podszedł do mnie, a ja chwyciłem go łapczywie za ręce, czując tym samym jak zimna “energetyczna woda” oczyszcza moje napięcia. Jego dłoń była lekka i przenikająca, niczym dotyk ducha. Kobieta, która także pochwyciła jego rękę, zaczęła płakać, a tłum zewsząd napierać…
Podczas trzydniowych nauk, w których brałem udział, mówił o wartościach Bodhisattwy i sile współczucia. Spotkania odbywały się codziennie przez 4 godziny, podczas których mnisi rozdawali wszystkim uczestnikom maślano-mleczną herbatę oraz słodkie tybetańskie pieczywo. Nikt nie rzucał się na te dary łapczywie, lecz każdy dzielił się z innymi. Dalajlama przez cały ten czas siedział niczym Budda niewzruszenie, śmiejąc się i dzieląc cudownymi historiami. Trzeciego dnia, gdy szedł na swój “tron”. miałem po raz kolejny szczęście stać blisko niego. Skłoniłem głowę nisko, a on złapał mnie za dłoń i zapytał z ciekawością skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, ucieszył się mówić głośno “o Polish Men”, a następnie, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, podrapał mnie po brodzie. Mam wrażenie, że bezgłośnie mówił do wszystkich “Why so serious?”, niszcząc tym samym sztuczność i dumę innych ludzi. Kolejnego miesiąca, gdy odbyła się “poważna” buddyjska inicjacja, Dalajlama zaczął się z siebie śmiać podczas opowieści o śmiesznej czapce, którą musi założyć do rytuału. Mimo tych radosnych przerywników, jego słowa są pełne mądrości i wyzwalającej prawdy. Głosi arcyważne i fundamentalne rzeczy w sposób lekki i pełen przenikającej miłości. Nie wiem jak to możliwe, ale poważna ceremonia stała się dzięki jego podejściu przyjemna i radosna, nie tracąc tym samym wzniosłości.
Mieszkając wśród Tybetańczyków miałem okazje przekonać się, że są to ludzie, którzy w pełni przyswoili niesione przez głowę państwa wartości. Ich życzliwość, pogoda ducha i lekkość istnienia spowodowała, że jest to najprzyjaźniejszy naród, jaki dotychczas spotkałem. Tym bardziej czuję współczucie do tragedii, jaka ich dotknęła i wdzięczność za możliwość życia wśród nich. Służyć innym, kochać wroga, śmiać się zawsze i wszędzie oraz okiełznać swój szalony umysł, to są prawdy, które niesie Człowiek i Naród o usposobieniu dziecka, mądrości starca i umyśle Buddy.
Udostępniając ten wpis, przypominasz innym, że jest człowiek, który stanowi wzór godny naśladowania i naród, który potrzebuje, aby o nim pamiętać…