Katalońska rodzina, która przyjęła mnie pod swój dach, wyjechała na kilka dni, zostawiając mi swoje mieszkanie oraz piękny, stary rower, który wyglądem budził skojarzenia z komediami romantycznymi. Zostałem sam, wolny w roztańczonej Barcelonie. Zbliżał się wieczór, a pod balkonem usłyszałem pierwsze dźwięki bębnów. Tego dnia rozpoczynał się festyn, a ogromne figury smoków ziejące ogniem, strzelające fajerwerkami i plujące konfetti maszerowały ulicami. Za każdym smokiem szła spora grupa ludzi bijących z całej siły w bębny, śpiewając i tańcząc wojenne pieśni. Moje serce biło mocniej niż zwykle, uśmiech powodował drętwienie policzków. Czułem się wolny, beztroski, myśli podpowiadały, że mogę wszystko. Wskoczyłem na rower i jak w amoku jeździłem między dudniącymi dźwiękami bębnów, a uwodzicielskimi uśmiechami pięknych, roztańczonych kobiet. Co jakiś czas zatrzymywałem się, aby poczuć i uwierzyć w wolność, o której zawsze marzyłem, a która teraz w pełni mnie przenikała.
Żyłem swoim życiem, byłem w swojej podróży. Nic nie musiałem, a mogłem wszystko. Zacząłem się rozpędzać na rowerze coraz bardziej, zatracając się w prędkości, puściłem kierownicę, rozkładając ręce jak Leo Di Caprio w Titanicu. Wiatr rozwiewał moje włosy we wszystkich kierunkach, czułem, że się unoszę. Zamknąłem na chwilę oczy, aby jeszcze bardziej poczuć otaczającą mnie atmosferę. Po kilku sekundach tego zaczarowanego amoku chodnik, po którym tak płynnie jechałem, skończył się. Kierownica gwałtownie skręciła w prawo tym samym wyrzucając mnie z mojego „rydwanu” do przodu. Teraz naprawdę się unosiłem. Po kilku metrach uderzyłem z całym impetem o ulicę. Było to twarde zejście na ziemię. Taka jest właśnie wolność, którą człowiek odnajduje w zewnętrznych okolicznościach. Ekscytacja nowym miejscem, poczucie mocy z otrzymania dodatkowych funduszy, czy radość z poznania idealnego partnera i nagle – bach. Pieniądze się kończą, partnerka doprowadza nas do szału, a rajskie miejsce albo musimy opuścić, albo przestało być rajskie.
Takie jest życie, pewnie dobrze to znasz. Jednak istnieje Wolność, której nic ani nikt nie może nam zabrać. Jest to wolność, którą odnajdujemy biorąc odpowiedzialność za własne emocje, decyzje i przyszłość. Wolność, która pojawia się wraz z poznawaniem samego siebie i zmieniania niekorzystnych przyzwyczajeń umysłu. Pierwszym niekorzystnym przyzwyczajeniem umysłu jest skupianie całej uwagi na zewnątrz. Od urodzenia interesowało mnie wszystko wokół mnie, jednak nie byłem zainteresowany tym, co dzieje się we mnie. Dlatego po latach tak bardzo utożsamiałem wolność i szczęście z miejscem w którym się znajduję oraz z ludźmi, którzy mnie otaczają. Jednak gdy pierwszy raz podczas medytacji odpuściłem zewnętrzne dźwięki, obrazy i zapachy, kierując całą moją uwagę po przez oddech do środka, doświadczyłem spokoju.
Teraz po latach ten spokój mogę nazwać wolnością, której nikt nie jest mi w stanie zabrać. Jest to wolność wynikająca z mocy podejmowania emocjonalnych decyzji. W przeszłości, gdy ktoś przychodził do mnie z ogniem w postaci agresji czy oszczerstw, traciłem swoją wolność i reagowałem automatycznie oblewając oponenta benzyną. Tym samym spalaliśmy się oboje. Jednak poprzez ciągłą praktykę skupiania uwagi do wewnątrz powstała krótka chwila między bodźcem i reakcją, w której mogłem zdecydować, jak zareaguję. Właśnie ten krótki moment decyzji jest dla mnie wolnością. Bo w nim decyduję, czy pozostanę szczęśliwy i pełen dobrej wiary, czy jednak jakaś niekorzystna zewnętrzna sytuacja spowoduje depresję i ból. Dlatego dziś, gdy przychodzi do mnie zły los z pochodnią, zachowuję spokój i używam wody do zgaszenia pożaru.
Gdy wstałem obolały z chodnika, zobaczyłem, że mam rozcięty łokieć, potargane spodnie, a kierownica roweru jest mocno wykrzywiona. W mgnieniu oka przeszyła mnie nieprzyjemna fala złości, jednak sekundę później pojawił się opisywany wcześniej „moment”, w którym mogłem podjąć decyzję, jak zareaguję. Wybrałem ironiczny śmiech, który zaraził taksówkarzy stojących nieopodal całego zdarzenia. Byłem znów szczęśliwy. Jeden z kierowców śmiejąc się niepewnie, podszedł do mnie i pomógł mi w zebraniu roweru do kupy. Po krótkiej wymianie zdań opatrzył mi łokieć i na krawężniku jakimś cudem naprostował kierownicę. Łokieć kilka dni później całkowicie się zagoił, spodnie udało się uratować igłą i nicią, a na rowerze praktycznie nie było śladu wywrotki. Potrzebowałem twardego lądowania, by zrozumieć, że odczuwana ekstaza była tylko ekstazą spowodowaną idealnymi okolicznościami, a prawdziwa wolność pojawiła się później, wraz z powstaniem z upadku.
Dzięki
MOJO
P.S. Wkrótce na blogu pojawi się nowa kategoria wpisów, gdzie opiszę techniki medytacji oraz sposoby na praktykowanie uważności w codziennym życiu, które poznałem od nauczycieli z różnych kultur.
Jeśli wpis wyżej Ci się podobał, proszę „zalajkuj” moją stronę na FB i udostępni post, by również inne osoby mogły do niego dotrzeć! 🙂