Zatrzymałem się na chwilę, spojrzałem w prawo i zobaczyłem niespokojny ocean, a nad nim opadające słońce. Na wprost stał mały pięcioosobowy jacht, do którego miałem za kilka minut wsiąść jako Jachtostopowicz i odbyć moją pierwszą podróż przez ocean. Po lewej były kołyszące się na wietrze palmy i rozgrzana od słońca brukowana droga do miasta. Usiadłem na ławce, która znajdowała się za mną, kładąc plecak obok mnie i po raz kolejny zadałem sobie pytanie od którego to wszystko się zaczęło: „czy wiedząc, że za kilka dni umrę, robił bym to, co robię teraz?”. Uśmiechnąłem się, bo był to kolejny raz, kiedy odpowiedź brzmiała twierdząco. Jednak nie zawsze tak było.
To, co zmieniło moje spojrzenie na świat i dało niewyobrażalny impuls do działania, to rozpoczęcie przygody ze śmiercią. Żyjąc w świecie, w którym prestiż i walka jest wynoszona na piedestał, czułem, że muszę kimś być i coś osiągnąć. Wyobraziłem sobie jednak, że umrę, by zobaczyć jak to wszystko się skończy.
Przypomniałem sobie moje sukcesy i porażki, medale i dyplomy, przyjaciół i kochanki, rzeczy które smakowałem i widziałem. Przypominałem sobie ważne decyzje, które podejmowałem i te których strach nie pozwolił mi podjąć. Te wszystkie wspomnienia spowodowały napływ intensywnych emocji i tak szybko jak się pojawiły, tak znikły. Na ich miejsce zawitała cicha i lekka jak wiatr smuga wolności. Gdybym po roku wrócił, aby zobaczyć co po mnie zostało, zastałbym bolesną pustkę w sercach moich bliskich. Jednak przez ten rok ta pustka zaczęła się goić, a na jej miejscu zaczęło pojawiać się coś nowego. Ludzie, których znałem wrócili do swoich zajęć, marzeń i problemów. Pamięć o mnie nadal trwa, jednak teraz już mniej o mnie pamiętają. Czekają na telefon od kogoś innego, spędzają czas z kimś innym i ktoś inny jest teraz ważniejszy. Tak powinno być… Odwiedzam miejsca, w których mieszkałem, pracowałem i spędzałem wolny czas. Widzę, że zostały już po mnie wysprzątane a gdzieś pod fotelem został już tylko mój długopis który dawno temu mi tam wpadł. Zaczynam czuć, że moje osiągnięcia nie miały żadnego znaczenia, a strach przed decyzjami był nieuzasadniony. Wracam ponownie po pięćdziesięciu latach od mojej śmierci i zastanawiam się, czy ktoś o mnie jeszcze pamięta i czy ktoś jeszcze o mnie mówi. Gdy wracam za 100 lat, znika nawet wspomnienie o mnie wśród moich przyjaciół, bo i oni odeszli. Szukam śladu, który po mnie został i widzę tylko proch…
Te i inne wizualizacje śmierci zaczęły mi uświadamiać, że jestem wolny i nie ma większego skarbu jak przeżyć życie w zgodzie ze swoimi „marzeniami serca”. Nie boje się już śmierci lecz nieprzeżytego życia. Nie chce więc poświęcać czasu na udowadnianie ludzkości mojej wartości. Nie chcę tak cennego skarbu, jakim jest życie, sprzedać za sławę czy aprobatę. Chcę żyć swoim życiem, po mojemu i na pełnej petardzie.
Gdy wsiadłem na jacht, po godzinie zaczął się sztorm. Momentalnie mnie zemdliło, a choroba morska ujawniła swoją obecność. Czterodniowy rejs z nieznajomymi przedłużał się do siedmiu dni, zapasy wody mocno się skurczyły, a jacht pod wpływem silnych uderzeń fal musiał zmienić kierunek. Największe marzenie, jakim było zaznanie oceanicznej pustki (moment gdy jesteś na środku oceanu a wokół ciebie tylko niekończąca się, jednolita przestrzeń) zamieniło się w walkę o przetrwanie. Może to absurdalne, ale nawet całkowicie wyczerpany, wisząc trzeci dzień nad dziobem, wymiotując, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Wiedziałem, że realizuję marzenie serca, że to ja jestem w pełni odpowiedzialny za to gdzie się znalazłem i zrobiłem to w pełnej zgodzie ze sobą. Gdy dopływaliśmy do rajskich Wysp Kanaryjskich, obok łodzi jak z bajki wyłoniły się delfiny. Skakały beztrosko wokół, zwabione odgłosem silnika dając całej przygodzie mistyczne zakończenie. Wyczerpany i kołyszący się jak pijany, stanąłem kilka godzin później na lądzie. Uświadomiłem sobie po raz kolejny, że to, co zrobiłem i to, co się wydarzyło było tym, co nazywam życiem.
Siedzę teraz w ciepłym pokoju, a w powietrzu unosi się jeszcze zapalony kilka godzin temu zapach drewna Palo Santo. Pytam siebie po raz kolejny „czy wiedząc, że za kilka dni umrę, robiłbym to, co robię teraz?”. A gdy szukam marzeń serca pytam: „czego chciałbym doświadczyć za nim umrę?”. I wiedząc, że „ten dzień” nadejdzie, porzucam lęk przed oceną, porażką i zmianą. Przestaję odkładać to na potem, podejmuję decyzje i ruszam.
„Pamięć, że wkrótce umrę, była najważniejszym instrumentem ułatwiającym mi podejmowanie kluczowych życiowych wyborów. Bo niemal wszystko, czego chce od nas świat – nasza duma, nasze obawy przed zbłaźnieniem się i porażką – nikną w obliczu śmierci, a zostaje tylko to, co naprawdę ważne. Pamięć o tym, że zaraz umrzesz, to najlepszy sposób na uniknięcie pułapki, która ci mówi, że masz coś do stracenia. Przed światem stoisz nagi. Nie ma powodu, byś nie podążał za głosem serca”. Steve Jobs