Dużym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że czuję przyjemność z przebywania na ringu. Miałem możliwość obserwacji procesów we mnie zachodzących, które w innych warunkach nie mają okazji się pojawić. Na przykład zauważyłem, że początkowe skręty żołądka, napięte barki i lęk przed bólem znikają już po pierwszym otrzymanym ciosie, a na ich miejsce przychodzi „zabójcze skupienie”. Tak jakby ktoś nacisnął przełącznik i zamiast na sobie zaczynam koncentrować się na przeciwniku. Analizuję każdy jego ruch, szukając schematów i luk w jego obronie. Jestem uważny, a kontrolę nad moim ciałem przejmuje pamięć mięśniowa. Dopiero na ringu widzę, że wielogodzinne treningi form – uderzeń i ruchów – przynoszą efekty. Mięśnie działają instynktownie, wyćwiczone ruchy są utrwalone niczym tatuaże na ciele.
Najważniejsza lekcja pojawiła się podczas walki ze znacznie silniejszym partnerem. Zacząłem otrzymywać serie ciosów na twarz, których nie byłem w stanie zablokować, a mój przeciwnik robił ze mną co chciał. Poczułem wtedy złość nie do opisania, agresję porównywalną z szaleństwem. Jak cudowne było dla mnie przebudzenie i uświadomienie sobie braku efektywności tych emocji. Są po prostu zbędne. Jeden z moich tybetańskich nauczycieli powiedział:
„Złość, agresja i nienawiści są jak trucizna którą zażywamy, oczekując że ktoś inny umrze.”
Dopiero kiedy zaakceptowałem moją słabość i rozluźniłem ciało, stał się cud. Poczułem, że mam szanse, może nie wygrać, ale przynajmniej uniknąć krwawego zakończenia. Pojawiła się we mnie szybkość a uderzenia stały się nagle mocniejsze. Wniosek był prosty – agresja i złość spinają mięśnie, zwalniając rotacje ciała i blokując przy tym energetyczne „flow”.
Usłyszałem gong, oznaczający wezwanie na ring. Wszedłem pod linami a Niemiec uczynił to samo. Stanęliśmy twarzami do siebie, a następnie zrobiliśmy ukłon w stronę sędziego, potem widowni, a po tym geście nasze oczy się spotkały. Lekki cwaniacki uśmiech i porozumiewawcze skinienie głową. Nauczyłem się już, że szacunek do partnera na ringu to dawanie z siebie wszystkiego. Poza walką jesteśmy przyjaciółmi, jednak za linami chcemy się nauczyć i poznać siebie. Wydawał się pewny siebie, krążyliśmy przez kilka sekund, starając się wyczuć nadchodzący atak. Zaczął pierwszy. Dwa szybkie ciosy na twarz zakończone długim kopnięciem w żebra. Byłem na to jednak przygotowany. Unik, pierwszy cios mnie minął, drugi trafił, jednak nie na tyle mocno abym nie zauważył, jaki będzie następny ruch. Chwyciłem jego nogę i uderzeniem w klatkę piersiową powaliłem go na ziemię. Szybko wstał, ale już wiedziałem, że coś w nim pękło… Nie byłem lepszy, ani technicznie, ani siłowo, miałem jednak pewną przewagę.
Czułem się zrelaksowany i spokojny…
Zostaw proszę Like/Komentarz, to dla mnie ważne, dzięki temu wiem, że chcesz czytać dalej.